8.03.2015

Styczniowo - lutowe odkrycia

Dawno mnie tu nie było, najpierw zimowisko, teraz jakoś w pierwszym tygodniu po feriach nie było czasu. W dzisiejszym, marcowym (!) już poście będzie kolejna część "odkryć", tym razem ze stycznia i lutego. Nie ma ich bardzo dużo, 6, ale mimo to mam nadzieję, że Was zainteresują i zachęcą do zapoznania się z nimi :)

Muzyka

1. Zaz - jeśli chodzi o muzykę, to Zaz jest w tej edycji "odkryć" jedynym z nich - ale za to jakim! Mimo że jestem fanką raczej cięższych brzmień (thrash i inne odmiany metalu, rock, hard rock), to jednak muzykę francuską od kilku lat uwielbiam. Nie wiem nawet, czemu - po prostu ma w sobie ten klimat paryskich kawiarenek po południu, kiedy człowiek siedzi sobie z głową w chmurach i popija kawę (żeby było śmieszniej, nigdy w Paryżu ani ogólnie we Francji oprócz przejazdu nie byłam). Zaz odkryłam już ponad rok temu, no ale wcześniej o niej nie pisałam, więc piszę teraz. Dla mnie to taka współczesna Edith Piaf. Można słuchać, słuchać, i słuchać, i motywować się coraz bardziej do nauki francuskiego, żeby jak najszybciej zrozumieć teksty tych wspaniałych, magicznych piosenek.


Literatura

1. Szyfr Szekspira - no cóż, jak jest się od 9 ładnych lat stałym bywalcem szkolnej biblioteki, tytuły powoli, ale nieuchronnie się wyczerpują. Jednak zawsze można znaleźć coś, czego się jeszcze nie czytało. I padło na "Szyfr Szekspira". Pani bibliotekarka gorąco mi tę książkę poleciła, no i co miałam do stracenia? Po przeczytaniu blurbu (blurba?) uznałam, że zapowiada się interesująco, i potem nieźle się wciągnęłam. Atuty książki? Przede wszystkim, interesujący temat - szukanie zaginionej sztuki Shakespeare'a, "Cardenio", to wszystko na tle niepewności co do samego istnienia angielskiego dramaturga jako jednej osoby i... kilku morderstw. Lektura edukująca i niesamowicie zachęcająca do sięgnięcia po twórczość Shakespeare'a (czy ktokolwiek te utwory napisał). Niektóre, hmm, "niespodzianki" w utworze niezbyt mi się podobały, może momentami zbyt takie "tandetne", ale ogólnie myślę, że warto przeczytać. Jeśli lubicie klimaty literatura + morderstwo + tajemnica, to będzie idealna.

2. Baśniarz - już sam tytuł mnie zaintrygował. No, tytuł i okładka. "Anna i Abel - historia miłości rozwiewająca wszelkie wątpliwości". Miłości... ale jakiej! Nie, nie przesłodzonego uczucia rodem z typowych książek dla nastolatków. Szczerze mówiąc, miłość jest niby tutaj wątkiem głównym, ale nie rzuca się siłą na pierwszy plan. Jest tylko podstawą do zbudowania reszty powieści. Tajemnice (znowu), zabójstwa (też znowu), wzorowa uczennica poznaje "polskiego handlarza narkotyków" - wydaje się być oklepanym i nudnym połączeniem, ale Antonia Michaelis zaskakuje. Bardzo pozytywnie zresztą.


 Film

1. Love, Rosie - wszyscy się czymś zachwycają? O nie, ja na pewno nie będę - to jest moje najczęstsze podejście do takich spraw. Ale musiałam wymięknąć. Ulec. Po obejrzeniu tego filmu nie mogłam inaczej. Raz, moja ukochana Lily Collins w głównej roli - to już musi być coś! Dwa, im dłużej oglądałam "Love, Rosie", tym bardziej się w tym zadurzałam. Mimo tego, że wiele momentów było smutnych, że w wielu momentach bohaterowie spotykali na swej drodze różne trudności, to jednak wydźwięk całości był tak optymistyczny, tak podnoszący na duchu... I happy end też był happy endem, ale innym trochę niż wszystkie. Może to tylko moje odczucia, nie wiem. Ale zakochałam się w tym filmie, i, kurcze, już nie mogę się doczekać, kiedy przeczytam książkę!



2. Fight club (Podziemny krąg) - ten film polecił mi przyjaciel i szczerze mówiąc, początkowo nie byłam bardzo entuzjastycznie do niego nastawiona. Historia o podziemnym klubie, w którym goście walczą ze sobą na pięści? Hmm, no nie moje klimaty. Jednak słysząc te opowieści, jak bardzo ten film zmienił jego podejście do życia, uznałam, że muszę to obejrzeć. Nie zawiodłam się. To chyba taki klasyk kinowy, i pod pozornie niezbyt ambitnym tematem ma naprawdę głęboki przekaz. Nie jest łatwy do zrozumienia, to nie polska komedia lecąca na TVP1 w niedzielne popołudnie (nie żebym coś miała do polskich komedii, są całkiem spoko), ale warto zobaczyć. Naprawdę warto. Piszę o nim tak ogólnie, bo nie chcę zdradzać. Koniec jest bardzo zaskakujący. Dziwny, ale zaskakujący. I jest jeden (może 2) bonusy: Helena Bonham Carter. I Brad Pitt. No ale Helena Bonham Carter!!!

Miejsca

1. Charlotte - tak, dobrze widzicie. Idealne miejsce dla gimbów i wcale-nie-gimb-ja. Czasem trzeba się przełamać. A tak serio, to jestem pozytywnie zaskoczona tym miejscem. Miła, dość specyficzna atmosfera, i jedzenie też oczywiście dobre. Minusem jest duża ilość osób (zwłaszcza w ferie!) oraz ta popularność (mnie zawsze odrzuca), ale warto wbić chociaż raz i samemu się przekonać, jak tam jest. Ceny? Ceny są chyba standardowe jak na krakowską kawiarnię czy coś w tym stylu w centrum. Nie najgorsze. I oprócz tego znanego już chyba wszystkim kosza z pieczywem + najlepsza biała czekolada, ew. konfitura malinowa, to zdecydowanie polecam cytrynową tartę. Przepyszna. 



To tyle na dzisiaj. Mam nadzieję, że coś Was zainspirowało lub zaciekawiło.

Tymczasem miłego poniedziałku i reszty tygodnia! Do napisania! <3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz