10.07.2015

Vogue. Za kulisami świata mody

Na pewno większość z Was słyszała o książce, która kilka miesięcy temu stała się naprawdę popularna, czyli o "Vogue. Za kulisami świata mody" autorstwa Kirstie Clements. Na ogól staram się nie być zbyt konformistyczna ( oho! A czyż nie tym jest właśnie czysty konformizm XXI wieku? ), ale jako że moda zdecydowanie znajduje się w działce moich zainteresowań / pasji, oczywiście musiałam poprosić tatusia, aby mi tę książkę sprezentował.




Opinie, co normalne, były różne, choć raczej pozytywne ( przynajmniej te kilka miesięcy temu ). Książką byłam zainteresowana ze względu na tematykę, choć, szczerze mówiąc, o ile opis na okładce jeszcze całkiem zachęcał, tak już opisy na niektórych stronach nie bardzo ( przykład: "Brzydka prawda o modzie. A może zemsta na imperium Ruperta Murdocha?"). No nie wiem, do mnie to nie przemawia. Ale książkę zamówiłam, odebrałam, i - co u mnie częste - odłożyłam na półkę, bo przecież mam na razie tyle innych do czytania.

Wzięłam się za nią dopiero przedwczoraj - i połknęłam w jeden dzień. Naprawdę nie myślałam, że będzie aż tak wciągająca i po prostu ciekawa. Niektóre tematy, o których pisała Clements, nie były najłatwiejsze do przedstawienia w interesującej formie, a jej się to udało! Przy ani jednym, serio ani jednym fragmencie się nie nudziłam, tylko pragnęłam czytać dalej i dalej. O czym jest książka? Krótki opis na okładce jest dość trafny, choć należy dodać, że przede wszystkim jest to opowieść subiektywna, z wieloma fragmentami autobiografii. Autorka opisuje tam, jak trafiła do pracy w australijskim Vogue'u (zaczynała w recepcji!), aby później stać się jego redaktor naczelną. Miała również swój etap w Harper's Bazaar, dużej konkurencji Vogue'a. Dodatkowo wplata różne dygresje i retrospekcje, np. o latach spędzonych w Paryżu i o tym, jak całymi dniami chodziła w różne zakamarki miasta, o tamtejszym nocnym życiu z jej partnerem Mouradem, opowiada także o jej zmieniającym się stylu, kiedy jeszcze była nastolatką, o przeprowadzkach, samodzielnym życiu, muzyce i ludziach, którzy ją inspirowali i kształtowali. Jest tego mnóstwo, a każdy kolejny fragment bardziej porywający od poprzedniego.


Kirstie Clements (pierwsze zdjęcie - na przyjęciu z okazji 50. urodzin "Vogue'a Australia")

 "Echa wielu prezentacji są żywe do dziś, na przykład pokazów Gucciego z czasów, kiedy szał wokół Toma Forda osiągnął apogeum i szczytem marzeń było miejsce w jakimś dobrym punkcie, skąd dawało się dostrzec buty. Nigdy też nie zapomnę kolekcji Johna Galliano dla Diora z 2007 roku (na pokazie haute couture inspirowanym Madame Butterfly miałam łzy w oczach - był czystą maestrią), Alexandra McQueena (zwłaszcza pewnego wieczornego pokazu w przyprawiającym o dreszcz, pełnym cieni paryskim Conciergergie, w towarzystwie krążących po klatkach wilków), żadnego z pokazów Chanel, bo to Chanel, a Chanel to Paryż, fetyszystycznej kolekcji Louisa Vuittona inspirowanej filmem Nocny portier, puryzmu Jil Sander, włoskiej zmysłowości Dolce & Gabbana, globalnego melanżu aluzji u Driesa van Notena, nerwowości Givenchy, ekscentrycznej cukierkowości Marni, perfekcji Yves'a Saint Laurenta i intelektualizmu Prady."

Chyba mój ulubiony fragment tej książki - te wszystkie przymioty danego projektanta czy też domu mody są napisane tak... nie wiem, jak to ująć, po prostu cudownie; dla mnie to jest mistrzostwo. Poniżej kilka zdjęć, abyście mogli zobaczyć, o czym tak z przejęciem pisała Kirstie Clements.


 Stroje Johna Galliano dla Diora w 2007 roku


Haute couture Chanel na jesień/zimę 2014/15 - jak zwykle powalające

Gorąco polecam tę książkę wszystkim - nie tylko pasjonatom mody, bo nawet laik (taki jak ja) może wynieść z tej lektury bardzo dużo. Ogromnym plusem jest właśnie to, że nawet bez większego obeznania w świecie mody, każdy człowiek jest w stanie zrozumieć, o czym pisze autorka. Język utworu jest niesamowicie komunikatywny; czytając, mamy wrażenie, jakby Kirstie osobiście opowiadała nam całą historię. Oprócz tego piękna okładka sama w sobie zachęca do wzięcia tej pozycji do ręki (jedynym jej minusem jest dla mnie zdjęcie, nie lubię widzieć "prawdziwych" ludzi na okładkach - dużo bardziej wolę ilustracje, ale to nie odbiera jej uroku). Podsumowując: zdecydowanie warta przeczytania!

Miłego weekendu!
 
PS: Jeśli ktoś z Was czytał tę książkę i chce się podzielić wrażeniami, to serdecznie zapraszam!

1 komentarz:

  1. Ehh to też muszę poczytać zwłaszcza, że piszesz, że super ;-;
    rany 12 lipca i jeszcze żadna książka nieprzeczytana </3

    OdpowiedzUsuń